Króliczka Judy Hops od małego marzy, by móc zmieniać świat na lepsze i zostać policjantką. Przeraża to jej rodziców, którzy wiodą proste życie na prowincji, zajmując się hodowlą marchewek. No i poza tym – żaden królik nigdy nie został policjantem. Ale Judy jest niesamowicie zawzięta i zmotywowana i mimo, że nie jest jej łatwo i dużo wysiłku ją to kosztuje, to udaje jej się skończyć z wyróżnieniem akademię policyjną i przydzielona zostaje do policji w samym Zwierzogrodzie. Dostaje jeszcze od rodziców przestrogę, by w szczególności uważała na lisy. Dostaje też gaz obronny „Fox Away” i wyrusza spełnić swoje marzenie o karierze policjantki w Zwierzogrodzie.
Tutaj jednak dla naszej bohaterki zaczynają się schody, gdyż komendant Bogo (bawół) jest sceptyczny wobec jej umiejętności i posterunkowa Hops ląduje w drogówce, by zajmować się parkometrami i wlepianiem mandatów, lecz nie załamuje się mimo tego. Jako pierwszy królik w zwierzogrodzkiej policji, może liczyć na wsparcie burmistrza Lewina Grzywalskiego (chyba nie muszę mówić jakim jest zwierzęciem?) i wiceburmistrz Obłoczek (owca). Później dostaje swoją szansę i sprawę, która pozwoli jej się wykazać. W mieście mianowicie zaczęły znikać bez śladu zwierzęta. I to nie te małe, ale drapieżniki (ucywilizowane, jak wszyscy obywatele)! Idąc za tropem, będzie musiała udać się po pomoc do lisa imieniem Nick Bajer (w wersji ang. lis nazywa się Wilde, co wydaje mi się dosyć urocze).
Otrzymujemy zatem film animowany z historią kryminalną i dwójkę bohaterów, którzy z początku zbytnio za sobą nie przepadają – Judy zmusiła Nicka do pomocy szantażem. Z czasem jednak ta dwójka w miarę prowadzonego śledztwa pozna się ze sobą lepiej, zaprzyjaźni, wyzbywając wzajemnych uprzedzeń opartych na stereotypach („Szczwany lis – głupi królik” – co ze swoim szelmowskim uśmiechem powtarzał Bajer do Judy, kiedy się poznali).
Bo tak naprawdę film ten traktuje w olbrzymiej mierze o tolerancji i o tym, że nie można kierować się uprzedzeniami w ocenie drugiego człow… znaczy się: zwierzęcia. Tego uczą widza i siebie nawzajem Judy i Nick. Wraz z rozwojem fabuły okazuje się, że niekoniecznie drapieżnikami są ci, którzy się nimi z pozoru wydają.
Uważnie oglądając film, widzimy świetnie przedstawione społeczeństwo: leniwce w wydziale komunikacji (to przecież urząd), gryzonie w garniturach gęsiego chodzące z pracy i do pracy. Antropomorfizm w filmie odwołuje się dosyć celnie do naturalnych cech zwierząt lub kulturowych skojarzeń z nimi (n.p. szczwany lis).
Ponadto „Zwierzogród” przekazuje uniwersalne treści dot. ambicji i nieustępliwości w realizowaniu marzeń – główna bohaterka kilkukrotnie przechodzi w filmie ciężkie chwile, tracąc wiarę w siebie i swoje powołanie, ale udaje jej się wygrać z samą sobą. Jak na Disneya tak silna bohaterka żeńska jest wręcz swoistym pierwiastkiem feministycznym w filmie. Choć to zupełnie inny klimat, to śmiało postawiłbym Judy Hops obok Furiosy, czy Rey.
W swojej formie „Zwierzogród” bawi się konwencją kryminałów i filmów przygodowych. Oprócz scen w mieście przepełnionym kolorami, mamy też mroczną dżunglę, laboratorium na obrzeżach miasta, znajdujące się nad olbrzymim wodospadem. Co jednak ważne – nie ma tutaj naddatków formy i niepotrzebnych dodatków, wszystko jest idealnie skrojone pod fabułę.
Jeśli weźmiemy pod uwagę świetną, wciągającą fabułę, pieczołowicie i fantastycznie skonstruowany świat przedstawiony, zaskakująco dojrzałe tematy wplecione w (nie da się ukryć) film animowany dla dzieci, niepłaskich i absolutnie czarujących bohaterów i (co nieczęste) naprawdę nieobciachowe poczucie humoru, to otrzymujemy jedną z najlepszych i najbardziej ambitnych animacji ever.
Dla mnie osobiście jest to już mój ulubiony film Disneya.
Wierzę, że jeśli udacie się do kina, to możecie myśleć bardzo podobnie.